Jak to jest być w terapii?

Terapia to dla mnie ciągła przygoda, trochę jak rozwijająca się fabuła w czytanej książce. Nawet jeżeli jako pacjentka jesteś główną postacią, która teoretycznie steruje całym procesem, w praktyce wychodzi mnóstwo rzeczy pomiędzy, które są wręcz kinowymi zwrotami akcji. Jeżeli myślisz, że znasz siebie na wylot, regularne sesje pokażą ci, że nie do końca tak jest – zawsze może pojawić się coś nowego, nieznanego, nierozpoznawanego wcześniej, nierzadko przestraszającego. To ciągłe wyzwanie, doświadczenie raz przyjemne, innym razem tragiczne, gdy zastanawiasz się, jak poskładać swoją rzeczywistość z nowo odkrytym obrazem, kawałkiem siebie, którego wcześniej sobie nie uświadamiałaś.

Przez większość czasu uważałam, że nie potrzebuję terapii, że „nie zasługuję na nią” – przecież są osoby w większej potrzebie, nie powinnam zajmować im miejsca. Teraz jednak rozumiem, że to nie jest zależne od rozmiaru problemów, a raczej od subiektywnie przeżywanych uczuć i możliwości – i przede wszystkim, że każdy zasługuje na pomoc, ja też. Dziś jestem ogromnie wdzięczna mojej terapeutce za wspieranie mnie i kierowanie na drodze ku zdrowieniu, za wyciąganie dłoni, brak oceny, ciepłe spojrzenie i ton pełen miłości, której nie dostałam w swoim życiu. Otrzymywanie jej podczas sesji było dla mnie przełomowym doświadczeniem, które pozwoliło mi zrozumieć, czego tak naprawdę potrzebuję, czego brak boleśnie odczuwam.

A więc jak to jest być w tej terapii?

To trochę jak układanie puzzli, ale na takim wyższym poziomie, z pogrubionymi częściami, które albo znajdujesz po drodze, albo sama tworzysz, zmieniając kompletnie kompozycję, na lepiej ci służącą rzecz jasna. Niejednokrotnie zastanawiałam się, czy to na pewno dobry pomysł, żebym kontynuowała terapię, nie raz czułam, że stoję w miejscu, ale takie momenty też są potrzebne. Zrozumiałam, że można się zgubić, można odpocząć, można wszystko, byle wierzyć w siebie i to, że będę potrafiła zaopiekować się sobą i obdarzyć miłością tak wielką jak wobec dziecka, które każdy z nas ma w sobie. Dzięki terapii zaczęłam wyrażać swoją wdzięczność wobec bliskich, a nie tylko trzymać ją w sobie, zaczęłam robić rzeczy, na które wcześniej w relacjach nie miałabym odwagi, zaczęłam chcieć próbować coś zmieniać, zaczęłam czuć, że pewne sprawy, na które zawsze się zgadzałam, nie są okej. Terapia zmieniła i zmienia mnie, a ja ochoczo oddaje się temu procesowi z nadzieją, że moja fabuła na ostatniej stronie książki skończy się pozytywnie, z zapisem szczęścia i życia w spokoju. Dziś wyrażam wdzięczność i zachęcam każdego, kto czuje się gotowy, do podjęcia tej niezwykłej przygody.

  1. Początki terapii

    Początki mogą być trudne. Wchodząc do gabinetu po raz pierwszy nie wiedziałam czego się spodziewać. Doświadczałam mieszanki emocji, w tym niepewności, lęku i nadziei. Zadawałam sobie różne pytania; kogo zastanę po drugiej stronie? Czy zostanę oceniona, skrytykowana? Czy ktoś się mną odpowiednio zaopiekuje? Pierwsze spotkanie złagodziło te obawy, gdy dotarło do mnie, że osoba po drugiej stronie jest tu przecież po to, by mi pomóc. Bardzo miło wspominam swoją pierwszą sesję, była pełna emocji, ale z finalnym spokojem, gdy zrozumiałam, że jestem w odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą, która pomoże mi przejść przez ciężką pracę nad sobą, jaka mnie czeka.

  2. Relacja między terapeutą a pacjentem

    Ta ciężka praca staje się wspólnym zmaganiem, dlatego zaufanie między terapeutą a pacjentem jest fundamentem, na którym opiera się cały proces terapeutyczny. Pacjent musi czuć się swobodnie, aby dzielić się swoimi myślami, uczuciami i doświadczeniami bez obawy przed oceną. U jednych pełne zaufanie przychodzi szybciej, inni potrzebują sporo czasu, by się osadzić. Ja odsłaniałam swoje warstwy powoli, kawałek po kawałeczku, aż w końcu przyszedł ten moment, gdy poczułam się w tej relacji bardzo stabilnie i bezpiecznie. Po drodze zdarzały się i chwile idealizowania mojej terapeutki, i niezgadzania się z nią – wszystkich tych chwil potrzebowałam, by pozwolić sobie wreszcie na nieskrępowaną autentyczność. Wspólne eksplorowanie różnic w sposób wspierający i z szacunkiem nauczyło mnie, że naturalną i ważną częścią każdej relacji, nie tylko terapeutycznej, jest otwartość w wyrażaniu też trudniejszych emocji, np. złości, rozczarowania. A więc stabilność i bezpieczeństwo – coś, co przed terapią wydawało mi się abstrakcją i rzeczą niewykonalną powoli stało się rzeczywistością.

  3. Samoświadomość

    Podczas terapii pacjent zaczyna nabierać większej samoświadomości i zrozumienia swoich myśli, uczuć i zachowań. Zaczynamy łączyć punkty między swoimi przeszłymi doświadczeniami a obecnymi trudnościami. U mnie stopniowe pogłębianie rozumienia swoich emocji oraz mechanizmów obronnych przynosiło zaskoczenie i ulgę. Zaczęłam rozumieć, dlaczego reaguje w określony sposób w różnych sytuacjach. Moja terapeutka była nie tylko wsparciem, ale także przewodnikiem po moim wewnętrznym krajobrazie, wspólnie z nią odkrywałam nowe możliwości i potencjał w sobie.

  4. Ku nowemu

    Nowe możliwości wyłoniły się naturalnie. Czasem z oporem, czasem impulsywnie, czasem rozważnie pracowałam nad wprowadzeniem pozytywnych zmian w moim życiu. Jedne były zbyt ryzykowne i mądrym było się z nich wycofywać, inne dawały mi ogrom dobrego. Ale co najważniejsze, nie byłam w tym sama, razem czuwałyśmy w dialogu nad tym, co dzieje się u mnie w życiu.

Wydaje mi się, że niezależnie od indywidualnych problemów, wyznaczonych celów i drogi, wspólnym mianownikiem psychoterapii dla wielu osób jest doświadczenie bycia w pełni widzianym i otrzymania wsparcia i zrozumienia, które terapia daje. Dzięki pracy z terapeutką poczułam się silniejsza, bardziej pewna siebie i świadoma swoich potrzeb i celów, choć nie zawsze było łatwo. Wiem już, jakie korzyści może przynieść otwarcie się na proces samorozwoju. Podróż do samopoznania i pokonywania trudności jest trudną i jednocześnie ekscytującą przygodą – warto odważyć się na ten pierwszy krok.

// Oliwia